2 marca 2018

Jedz, módl się, kochaj....

Po sporej ilości kryminałów, horrorów i fantastyki, w których namiętnie gustuję, postanowiłam spróbować czegoś innego.
Sięgnęłam po autobiograficzną książkę Elizabeth Gilbert -  rzecz o niezwykłej podróży pisarki w poszukiwaniu... wszystkiego.
Podróż może uzdrowić, pocieszyć, pokazać drogę, przy odrobinie dobrej woli można też dojść do siebie na piechotę.
Elizabeth doświadczyła nieudanego małżeństwa, trudnego rozwodu, po czym utknęła na dłużej w kolejnym nieudanym związku, co w końcu doprowadziło ją do załamania i choroby.
Dlatego właśnie wyruszyła w podróż, najpierw do Włoch, a następnie do Indii i Indonezji.
"Jedz, módl się, kochaj"- to swoista mantra, którą sama sobie powtarzam z naciskiem na " Jedz", bo to właśnie sfera smaków i zapachów jest dla mnie szczególnie istotna. Pewnie właśnie dlatego część dotycząca Włoch podobała mi się najbardziej. Opisy potraw, ich smaku, konsystencji i zapachu sprawiały mi autentyczną  przyjemność i frajdę, co najmniej tak wielką, jak gdybym sama ich próbowała, a uczucie sytości i szczęścia głównej bohaterki spływało w miarę czytania również na mnie.
Książka nie jest lekka ani łatwa. Wielu przez nią nie przebrnęło, a ciągłe wahania nastrojów, lamenty i religijne uniesienia pani Gilbert mogą rzeczywiście wyprowadzić z równowagi mniej cierpliwego czytelnika; warto jednak trochę się wysilić i postarać zrozumieć jak bardzo uzależniona od innych i zagubiona była Elizabeth na początku swojej podróży, jak trudno było jej usłyszeć w sobie coś więcej poza ciągłym niespokojnym mamrotaniem wytrąconej z równowagi duszy  i poczuć w sercu coś innego od lęku przed samotnością.
Przebrnięcie przez tę książkę wymaga dyscypliny i skupienia -  prawie jak medytacja, ale przesłanie i pocieszenie, które niesie warte jest tej odrobiny wysiłku.
Zresztą, zawsze można sięgnąć po audiobook i słuchać "Jedz, módl się, kochaj" podczas codziennych spacerów z psem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz