14 lutego 2021

O tym jak wspaniała słowiańska groza przemyskiego pisarza popchnęła mnie ku przeszłości.


 

Czasami bywa tak, że książka, którą przeczytam nie daje mi o sobie zapomnieć, że mija tydzień, dwa, miesiąc nawet, a ja wciąż czuję ten dreszcz.

Nie zdarza się to często, przyznaję, coraz rzadziej niestety, ale wciąż jeszcze jest to możliwe.

Jakże bym mogła nie napisać o takiej książce choćby kilku zdań.

Mam tu na myśli cykl autorstwa Stefana Dardy, czyli trzy powieści grozy, w tym " Dom na Wyrębach"- głośny i nagradzany debiut przemyskiego pisarza, który nieprzypadkowo z czasem zyskał status kultowego.

Cykl o Wyrębach powstawał przez prawie dziesięć lat i trzeba przyznać, że jest to solidna dawka dobrego, słowiańskiego straszenia, podpartego solidną wiedzą na temat wierzeń i obrzędów dawnych mieszkańców Polesia.

Akcja wszystkich trzech tomów toczy się wokół zagubionej w sercu lasu samotnej osady Wyręby,         z którą wiąże się pewna mroczna tajemnica.

Tu czasami można usłyszeć krzyk puszczyka, który jak głosi legenda jest oczami strzygi, po nocach śnią się koszmary, za oknami można zobaczyć tajemnicze cienie, a gdy księżyc osiąga pełnię, lepiej    nie kręcić się samotnie po okolicy.

Losy głównych bohaterów, dla których to miejsce miało być początkiem nowego życia, splatają się     w upiorny, pełen tajemnic warkocz z miejscowymi wierzeniami.

Stefan Darda snuje opowieść o tajemnicy i przeszłości, która wdziera się siłą w cudze życie. Tu noce zamieniają się w pola walki a wieczna zieloność to nie azyl, a śmiertelna pułapka. Nie wiadomo do końca czy to nasz umysł rodzi upiory, czy raczej upiory zagarniają nasz umysł, wiadomo natomiast,    że samotność tutaj nie jest dobrym rozwiązaniem. 

 Ta historia toczy się po cichu, leniwie, sprowadza na manowce, wyciąga na nieuczęszczane leśne trakty, a groza osacza nas i uderza bez ostrzeżenia.
Licho nie śpi, nie dając i nam zmrużyć oka, a lektura sprawia, że jeszcze przez wiele dni nie możemy się oprzeć uczuciu otaczającej nas pradawnej magii.
Nawet bez wycia wilków czy pohukiwania puszczyka. 
I tu dociera do mnie prosta prawda: znam i kocham takie opowieści.
Wyrosłam w nich. 
Na Podkarpaciu, skąd pochodzę, nikt nie pluł przez lewe ramie, z upiorami było się po imieniu,             a gdy było trzeba ganiało się za nimi po piwnicach i bramach.
Znam te opowieści, tylko na chwilę o nich zapomniałam....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz